Od podpisania traktatu o dobrym sąsiedzwie i przyjaznej współpracy minęło trzydzieści lat. Co się zmieniło? Wszystko. Przekonaliśmy się o tym w chwili, gdy z powodu pandemii wprowadzono ograniczenia na polsko-niemieckiej granicy.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Już samo pojęcie „Niemiec" dla naszych przodków oznaczało kogoś, kto nie mówi naszym językiem i kogo nie rozumiemy. To najlepiej pokazuje, jak bardzo historyczne zaszłości rzutowały na nasze kontakty z zachodnimi sąsiadami znaczone miejscami i datami bitew, liczbami ofiar kolejnych wojen.

Po 1945 roku Lubuskie, a raczej Lubuszanie znaleźli się w dziwnej sytuacji. Przybyli z różnych stron przedwojennej Polski i nie tylko. Po latach wojny znacznie bardziej byli podatni na stereotypy i lęki. Z jednej strony „niemieckości" ziem zwanych odzyskanymi oraz tymczasowości. Wielu latami żyło na walizkach, a kolejne podpisywane traktaty porównywano do tych podpisywanych w dobie II Rzeczpospolitej, które zdmuchnie wiatr dziejów.

Fazę lęku i krzywdy przerabialiśmy długo, aby zaraz później wpaść w tryby stereotypów. Dla nas Niemiec był uporządkowany, nieszczery i przeraźliwie nudny. Nasi sąsiedzi nieustannie krążyli wokół pogardliwego Polnische Wirtschaft i kradzieży. Jedni opowiadali wzajemnie dowcipy, w których sąsiedzi nie występowali w dobrym świetle i niestety krótkie epizody otwarcia granicy skutkowały najwyżej nowymi butami na półce, kawą i stanikami. I opowieściami o heimatowych turystach, którzy przyjeżdżali zobaczyć, jak zapuściliśmy „ich" wsie i miasta.

Od podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy minęło trzydzieści lat. Co się zmieniło? Wszystko. Przekonaliśmy się o tym w chwili, gdy z powodu pandemii wprowadzono ograniczenia na polsko-niemieckiej granicy. Nagle okazało się, że problem mieli nie tylko handlowi turyści, ale przede wszystkim uczniowie, studenci, przedsiębiorcy, ludzie pracujący u sąsiadów czy wreszcie po prostu Kowalscy, którzy zaprzyjaźnili się ze Schmidtami.

Od lat działam w samorządzie, od dekady w Komitecie ds. Współpracy Międzyregionalnej pracującym w ramach Polsko-Niemieckiej Komisji Międzyrządowej ds. Współpracy Regionalnej i Przygranicznej, którego jestem współprzewodniczącą. I mogłabym wymieniać setki, a pewnie już i tysiące wspólnych inicjatyw, pomysłów, inwestycji. Musiałabym napisać tutaj o aktywności euroregionów, parku Mużakowskim, Uniwersytecie Viadrina, dwumieście Słubice-Frankfurt nad Odrą, o gubińskiej farze i nawet wspólnej oczyszczalni ścieków… Jednak mnie najbardziej porusza przerzucanie kolejnych mostów i to nie tylko tych nad nurtami Odry i Nysy Łużyckiej, ale ponad uprzedzeniami i stereotypami. Ujmują mnie historie w rodzaju tej z Markosic i Gross Gastrose, gdzie strażacy ochotnicy z tych dwóch miejscowości dobudowali schody do zniszczonego w 1945 roku mostu. Po to, aby móc się spotkać, jak sąsiedzi, których dzieli tylko rzeka. W dniu naszego wejścia do Schengen na środku tej przeprawy stanęły stoły i biesiadowano, a przeszkodą nie była nawet bariera językowa. Bowiem ludzie, gdy tylko chcą, zawsze się dogadają.

W czasie powstawania województwa lubuskiego byli i tacy przeciwnicy jego powstania, którzy twierdzili, że Lubuskie za bardzo będzie ciążyło ku zachodnim sąsiadom, że mogą pojawić się skłonności separatystyczne. Tymczasem my po prostu jesteśmy regionem, który czuje się częścią Unii Europejskiej, która jest przecież unią regionów. Stąd zdajemy sobie sprawę, że – na przykład – znajdujemy się pod wpływem wielkiej aglomeracji berlińskiej i stanowi to naszą szansę, a nie zagrożenie. I czuję dumę, gdy patrzę na młode pokolenia, dla którego coraz mniejszą przeszkodę stanowi nie tylko brak znajomości języka, ale i uprzedzeń. Podobnie czuję się, gdy okazuje się, że nasze zabytki, historię powoli odzieramy z „poniemieckości", że coraz lepiej wiemy, że dzieje regionu są wspólne i nie ma sensu udowadnianie na każdym kroku, kto tutaj był pierwszy.

W dobie pandemii, trochę wbrew polskim władzom, poprosiliśmy jako region sąsiadów o pomoc i ją otrzymaliśmy. I nie rozumiem wszelkich skrupułów i negatywnej oceny tego kroku przez niektórych polityków. To trochę tak, jak sąsiad prosi sąsiada o pożyczenie szklanki cukru, a ten robi to z życzliwym uśmiechem. Takie traktowanie kogoś, kto mieszka tuż obok, jest naturalne, zwłaszcza że Niemiec nie oznacza już kogoś, kogo nie rozumiemy…

* Elżbieta Anna Polak, marszałek województwa lubuskiego

CZYTAJ TAKŻE: Jak Angela Merkel pomogła zbudować oczyszczalnię ścieków dla Niemców w polskim Gubinie

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem