Był przyjacielem, pozytywnym człowiekiem, naukowcem z wizją - to tylko niektóre z komentarzy pracowników i studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego po śmierci prof. Janusza Gila, twórcy Instytutu Astronomii i inicjatora planetarium.
Profesor zmarł w swoim domu w Wilkanowie w niedzielę 19 października. Miał 63 lata. Każdy, kto chce oddać hołd zmarłemu profesorowi, mógł wpisać się do księgi kondolencyjnej wyłożonej w holu rektoratu UZ. Właśnie w rektoracie prof. Gil wypełniał obowiązki prorektora do spraw nauki i współpracy z zagranicą.
Jego ostoją częściej była jednak Wieża Braniborska, gdzie mieści się uczelniane obserwatorium astronomiczne. Właśnie z jego inicjatywy 1 lipca 1989 r. powstało Zielonogórskie Centrum Astronomii, które było prekursorem Instytutu Astronomii UZ.
Instytut pod kierownictwem prof. Gila stał się liczącym i znanym w kraju oraz na świecie ośrodkiem astronomii. Profesor latami zajmował się badaniem pulsarów i gwiazd neutronowych, a w szczególności ich promieniowaniem radiowym i rentgenowskim. W grudniu ub.r. chwalił się dziennikarzom, że międzynarodowy zespół pod jego wodzą będzie badał umarłą gwiazdę. Gdyby udało się dociec, skąd bierze się promieniowanie rentgenowskie pulsara, naukowcy ogłosiliby wielki przełom. Nie zdążyli.
- Janusz był nie tylko naszym mentorem, wieloletnim dyrektorem Instytutu Astronomii, ale również przyjacielem i kolegą. Wszyscy pamiętamy jego entuzjazm i pasję naukową, które były siłą napędową badań, jakie prowadził i wielu osiągnięć w jego karierze. Trudno nam dziś uwierzyć, iż nie zobaczy i nie otworzy drzwi do swojego największego marzenia, jakim było planetarium. Planetarium, które z jego inicjatywy powstaje na naszych oczach w Zielonej Górze. Jego dziedzictwo będzie trwało - napisali współpracownicy z wydziału fizyki i astronomii.
Pogrzeb prof. Gila odbył się w piątek 24 października na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej w Zielonej Górze. Wcześniej pracownicy UZ spotkali się w auli uniwersyteckiej na otwartym żałobnym posiedzeniu Senatu Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Działaczka opozycyjna, społeczna, uczestniczka obrad Okrągłego Stołu i senator I kadencji - Stefania Hejmanowska urodziła się 1 maja 1937 r. w Poznaniu. W 1955 r. ukończyła Technikum Chemiczne w Gorzowie Wlkp., potem pracowała w Zakładach Włókien Chemicznych "Stilon" w Gorzowie i Zakładach Azotowych w Tarnowie
Od 1980 r. należała do NSZZ "Solidarność", organizowała struktury związku w "Stilonie". 13 grudnia 1981 r. została internowana. Była więziona m.in. w Wawrowie, Poznaniu i Gołdapi. Po Stefanię Hejmanowską esbecy przyszli 27 minut po północy. Była pierwszą kobietą w Gorzowie internowaną w stanie wojennym.
- Powiedzieli, że zatrzymują mnie na 48 godzin. Zawieźli do więzienia w Wawrowie. A tam o godz. 6 rano klawisz oznajmił: "to jest internowanie, ale nie przejmujcie się, Gierek i Jaroszewicz też już siedzą" - opowiadała "Wyborczej". Wielokrotnie esbecy namawiali ją do podpisania "lojalki". Nie podpisała. Wyszła z więzienia z powodu złego stanu zdrowia po interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.
Nie odpuściła działalności opozycyjnej, za którą zapłaciła kilkumiesięcznym więzieniem w Krzywańcu. Wiele razy esbecy zatrzymywali ją na 48 godzin. W wyborach parlamentarnych po okrągłym stole popierana przez Lecha Wałęsę została wybrana senatorem. Wtedy zaangażowała się w tworzenie ustawy dotyczącej pomocy finansowej państwa dla niepełnosprawnych. Po zakończeniu krótkiej kadencji zakładała w Gorzowie warsztaty terapii zajęciowej, które działają do dziś.
- To najpiękniejsza praca, jaką miałam w życiu. To właśnie w takich miejscach przetrwała "Solidarność". Ci ludzie potrzebują zrozumienia, a nie litości. Ale jest to praca dla cierpliwych, trzeba być poniekąd kimś w rodzaju misjonarza, trzeba wierzyć głęboko, że pomaganie innym ma sens - mówiła "Wyborczej".
Pani Stefania zmarła 5 marca 2014 r. w Gorzowie.
18 września w wieku 11 lat zmarł Kacper Siwicki, walczący z ciężką chorobą, wierny kibic żużlowców Falubazu Zielona Góra. Był podopiecznym fundacji Falubaz Pomaga.
Gdy miał pięć miesięcy, zdiagnozowano u niego nowotwór złośliwy wątroby. Chłopiec przeszedł wiele operacji i uciążliwych chemioterapii. Radość pomiędzy kolejnymi wizytami w szpitalu dawał mu Falubaz.
W 2010 r., gdy miał siedem lat, został honorowym zawodnikiem swojego ulubionego klubu. Przed jednym ze spotkań Ekstraligi Kacperek wyjechał do prezentacji razem z drużyną Falubazu - na rowerku, w kasku i plastronie z Myszką Miki. Kibice wywiesili transparent z napisem: "Kacper trzymaj się!", skandowali jego imię.
Przed kolejnym sezonem chłopiec był honorowym gościem prezentacji zielonogórskiego zespołu w hali CRS. Kibice Falubazu od lat pomagali w leczeniu Kacpra Siwickiego. Wielka szkoda, że choroba okazała się silniejsza.
Zasłużona nauczycielka i wychowawczyni młodzieży, opozycjonistka, działaczka społeczna, katolicka, Honorowy Obywatel Miasta Gorzowa. Przede wszystkim piękny, dobry i mądry człowiek.
Była nauczycielką matematyki w gorzowskich szkołach średnich, m.in. w II LO, działała w opozycji w czasach PRL-u, już w latach 70. zakładała w Gorzowie Klub Inteligencji Katolickiej. Od 1980 roku zaangażowała się aktywnie w działalność w Solidarności, potem w Komitet Pomocy Więzionym za Przekonania. W stanie wojennym była internowana, do 27 czerwca 1982 r. przebywała w ośrodkach internowania w Poznaniu i Gołdapi.
Byłą inicjatorką powstania w Gorzowie Komitetu Pamięci Ofiar Katynia, a w 1987 r. współzałożycielką gorzowskiego Koła Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta, które do dziś prowadzi schronisko dla bezdomnych.
To wielkie dzieło zaczęło się od tego, że pewnego wieczoru przed 30 laty, kiedy o bezdomności oficjalnie się w Polsce nie mówiło, pani Teresa uśmiechnęła się do bezdomnego, który z zimna kulił się na klatce jej bloku, i podała mu szklankę gorącej herbaty.
Za swoją pracę i społeczną działalność była wielokrotnie odznaczana przez władze lokalne, kościelne i państwowe, m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Pół roku przed śmiercią rada miasta przyznała jej tytuł Honorowego Obywatela Miasta Gorzowa. - Byłaś, Tereniu, świadkiem wiary, świadkiem nadziei, miłości. Do Ciebie pasują słowa św. Pawła: "W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem" - wspominał zmarłą Stanisław Żytkowski, prezes gorzowskiego Towarzystwa im. św. Brata Alberta.
Teresa Klimek zmarła w wieku 84 lat, 29 grudnia 2013 r. w Gorzowie.
Fotograf, dokumentalista, artysta, malarz, gawędziarz.
Czesław Łuniewicz urodził się w 1927 r. Rodzice przed wojną mieli sklep kolonialno-spożywczy w Kiejdanach nad Jeziorem Głębokiem na Wileńszczyźnie. Ojciec zginął w Katyniu, a Łuniewiczów Sowieci wywieźli na wschód. Oprócz młodego Czesława.
- Uznali, że jestem płotnik, czyli cieśla. Łatałem dachy, z palenisk wyciągałem gwoździe i jak w kuźni klepałem dla odzysku. Nauczyłem się robić wiadra z rynien za pomocą drewnianego młotka. I tak do 1945 r. Wyprosiłem przepustkę do domu, a tam rodzina - z matką była nas czwórka - czeka na transport. Od razu wsiadłem - opowiadał Łuniewicz w "Wyborczej".
W powojennej Polsce był traktorzystą, farmaceutą, aż wreszcie fotografem m.in. w czasopiśmie Nadodrze, w którym publikował słynne akty kobiece. Eksperymentował z techniką solaryzacji, reliefami i izohelią (fotografia dająca efekty rysunkowych grafik). Dokumentował m.in. festiwale piosenki radzieckiej.
W zbiorach, które po śmierci fotografa trafiły do Archiwum Państwowego w Zielonej Górze znalazło się ma kilkaset portretów piosenkarzy i widzów. - Zwykli wykonawcy pochodzili z małych miasteczek. Przez moment byli w centrum uwagi. I śpiewali z energią. Promieniowali. Mieli gdzieś tak jak i normalni ludzie przyjaźń polsko-radziecką. O tym to pisały partyjne gazety i opowiadali działacze TPPR - opowiadał. W ostatnich latach życia nie robił zdjęć. Malował w swojej pracowni w podwórzu placu Matejki.
Czesław Łuniewicz zmarł w wieku 87 lat.
Pułkownik Jan Figura był dyrektorem gorzowskiego Wydziału Zarządzania Kryzysowego. Urodził się w grudniu 1952 roku w podgorzowskim Dzierżowie. Później wraz z rodzicami przeprowadził się do Gorzowa, gdzie ukończył Zespół Szkół Budowlanych, a potem Wyższą Szkołę Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu.
Do wojska trafił trochę przez przypadek, za sprawą starszego brata. Po dyplomie rozpoczął służbę w 4. Łużyckiej Brygadzie Saperów. Po kilku latach trafił na Akademię Sztabu Generalnego w Rembertowie. Po jej ukończeniu został kwatermistrzem i pracował w 4. i 5. Dywizji Wojska Polskiego w jednostkach w Słubicach i Kostrzynie.
Od czasu przeniesienia w stan spoczynku, czyli w 1996 r. pracował w urzędzie miasta, gdzie został szefem Inspektoratu Obrony Cywilnej oraz dyrektorem wydziału odpowiedzialnego za bezpieczeństwo mieszkańców w sytuacjach kryzysowych. Dał się poznać jako spokojny, opanowany fachowiec, który organizował interwencje w przypadkach powodzi czy innych zagrożeń. To m.in. jemu mieszkańcy zawdzięczają podjęcie, często skutecznej walki z plaga meszek.
Płk. Jan Figura zmarł 2 lipca 2014 r. Spoczął na cmentarzu komunalnym przy ul. Żwirowej w Gorzowie.
- W PRL, dla jednego z redaktorów partyjnej gazety byłem, zacytuję dokładnie, osobnikiem podającym się za byłego dziennikarza, który przy świeczce w piwnicy zamula umysł powielaczową antysocjalistyczną lekturą - wspominał Edward Mincer, wieloletni dziennikarz Radia Zachód.
- Moja córka Kasia uczyła się o 17 września już z oficjalnych podręczników, teraz czyta "Inny świat" Herlinga-Grudzińskiego, wydany legalnie w III Rzeczpospolitej. Ja miałem na szczęście dostęp do przemyconego wydawnictwa paryskiej Kultury. Może teraz przeczytać całego Miłosza, Wierzyńskiego, Gombrowicza - pisał w liście do "Wyborczej".
Pochodził z Torunia, choć wolał mówić, że z Wilna. O takich, jak Mincer mówi się, że są z Wilna, tylko nie zdążyli się tam urodzić. - Ojciec, filozof, w Polsce Ludowej był traktowany jak zgniły inteligent, który nie zasługuje na nic dobrego. Za Boga nie chciał, żebym takim inteligentem został. Zapowiedział, że jak wybiorę studia humanistyczne, to załatwi, bym się na nie nie dostał. Wybrałem politechnikę w Szczecinie - opowiadał.
Mincer do Zielonej Góry przyjechał na początku lat 70. Czekała na niego praca na WSI i mieszkanie. Z kariery naukowca nic nie wyszło. Parę lat później Mincer zahaczył się w zielonogórskim radiu. Potem zaangażował się w Solidarność, co przypłacił w stanie wojennym internowaniem i utratą pracy w rozgłośni. Nie mogąc znaleźć pracy, przez kilka lat zbierał wycinki z komunistycznej prasy i dokumentował PRL. W 1990 roku, jako przedstawiciel Solidarności, został wiceprezydentem Zielonej Góry. W 1994 r. wrócił do Radia Zachód.
Był chodzącą encyklopedią wiedzy o kulturze, historii i ludziach Zielonej Góry.
To on jeszcze pod koniec lutego 2013 r. ubiegłego roku poprowadził zespół GSPR Gorzów w ostatnim spotkaniu w pierwszej lidze. Gorzowska drużyna została wycofana z rozgrywek pierwszej ligi przez problemy organizacyjne.
- Chłopacy z tej drużyny za chwilę zdają maturę i inne kluby będą miały z nich pociechę. Oddajemy w Polskę kolejne pokolenie wychowanków. Serce się kraje - martwił się trener po ostatnim meczu GSPR. To była jedna z ostatnich z nim rozmów o piłce ręcznej.
- Będę dalej nauczycielem. W pamięci zostaną dwa srebrne medale mistrzostw Polski z najmłodszymi gorzowskimi drużynami. Będę sobie na nie spoglądał i o wiele spokojniejszy myślał już tylko o tych fajnych chwilach. Po tamtym meczu gorzowski szkoleniowiec ogłosił, że po 23 latach kończy z trenerką. Wtedy jeszcze niewielu miało świadomość, że czeka go najważniejsza walka w życiu...
Trener kontynuował pracę w II Liceum Ogólnokształcącym, zmagał się z ciężką chorobą.
- Był z nami 11 lat, zawsze uśmiechnięty, przyjaźnie nastawiony do ludzi, świetnie zorganizowany. Nikt tak jak prof. Gintowt nie potrafił oddziaływać wychowawczo na swoją klasę, jego podopieczni kierowali się zasadą swojego trenera - trzeba sobie pomagać, a wręcz obowiązkiem zdolniejszych jest wspierać tych w potrzebie. Wspaniałą nagrodą za trudy pełnienia funkcji wychowawcy były dla profesora ostatnie tygodnie jego życia, to wtedy okazało się, jak skutecznie kształtował swoich podopiecznych. Zaangażowanie absolwentów i uczniów w akcję pomocy będącemu w potrzebie nauczycielowi przerosło oczekiwania wszystkich - napisał we wspomnieniu dyrektor II LO Tomasz Pluta.
Piotr Gintowt zmarł 7 kwietnia 2014 r.
Zakładał w Zielonej Górze Solidarność, za co przypłacił internowaniem. Dzięki niemu powstał Krzyż Katyński i Golgota Wschodu na cmentarzu komunalnym. Był honorowym obywatelem miasta.
Włodzimierz Bogucki troszczył się o pamięć i historię. W połowie lat 90. wyśledził, gdzie esbecy zakopali figury robotników. Leżały w ziemi ponad dekadę. Wróciły na swoje miejsce pod kościół Najświętszego Zbawiciela. Ulicę dalej stanął Krzyż Katyński obłożony głazami. Lokalizację po prostu zaanektował pan Włodek i nie dał krzyża usunąć. Także dzięki niemu też powstała Golgota Wschodu - gigantyczne współczesne lapidarium na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej.
Żalił się, że 13 grudnia pod pomnik robotników przychodzi garstka ludzi. - Ciągle mi to chodzi po głowie. Albo źle zostaliśmy zrozumiani, albo nie wykorzystaliśmy wielu szans. Nie wierzę, że komuna jest taka mocna, to raczej my jesteśmy słabi - mówił po jednej z grudniowych rocznic.
Pochodził z Kresów. Urodził się 17 lutego 1928 r. w Stanisławowie. Po wojnie studiował administrację w Poznaniu, pracował w ZUS i punkcie dla repatriantów. W 1980 r. zakładał Solidarność w Urzędzie Wojewódzkim w Zielonej Górze, potem prowadził biuro interwencji. Od 1994 r. był prezesem Lubuskiej Rodziny Katyńskiej, a od 2009 r. honorowym obywatelem Zielonej Góry.
Nauczyciel, urzędnik, były dyrektor gorzowskiego szpitala zmarł w wieku 59 lat po ciężkiej chorobie.
Leszek Wakulicz po ukończeniu Wyższej Szkoły Pedagogicznej został nauczycielem historii w Szkole Podstawowej nr 3, a następnie pracował w Zespole Szkół Ekonomicznych, w którym od 1986 roku pełnił funkcję zastępcy dyrektora. W 1989 r. został dyrektorem tej szkoły.
W latach 1996-99 był naczelnikiem wydziału oświaty i wydziału spraw społecznych oraz wydziału zdrowia i opieki społecznej w Urzędzie Miasta w Gorzowie. Po zakończeniu pracy w magistracie kierował m.in. Wydziałem Polityki Społecznej Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego. We wrześniu 2003 r. został dyrektorem szpitala wojewódzkiego w Gorzowie i kierował lecznicą do 2007 r.
Ludwik Jaskulski w zielonogórskim klubie żużlowym spędził 45 lat. Po 15 latach startów na torze został mechanikiem, a następnie kierownikiem drużyny. Tę funkcję pełnił do 1985 r. Wtedy znów zaczął kręcić kółka na stadionie przy Wrocławskiej, tyle że ciągnikiem - był toromistrzem. W 2004 r. został zwolniony.
Ścigał się na torze żużlowym z Mendyką, Plechem i Jancarzem. Lubił widowiska, potrafił zatańczyć przed kibicami i rozbawić publikę. Kiedy wyjeżdżał na tor, słyszał: "Jaskuła wam pokaże!". Bo potrafił jeździć po zbójecku. Przegrywał starty i rozpychał się na wirażu. W 1977 r. Jaskuła został kierownikiem zielonogórskiej drużyny, po roku zespół wskoczył na dobre do ekstraklasy. Cztery lata później Falubaz zdobył tytuł mistrza Polski, powtórzył to w kolejnym sezonie. Pod okiem Ludwika Jaskulskiego Maciej Jaworek i Andrzej Huszcza zdobywali tytuły mistrzów kraju.
- Potrafiłem nocą przyjechać do zawodników i sprawdzić, czy są już w domu - wspominał Ludwik Jaskulski. - W aucie pod ich domem potrafiłem tkwić godzinami. To ja wsypałem Janka i Alfreda Krzystyniaków, bo bracia zamiast pomagać rodzicom przy żniwach, zasłaniali się treningami, a w rzeczywistości przesiadywali w kawiarni Mocca. Musiałem mieć nos porucznika Columbo.
Zmarł w wieku 79 lat 28 grudnia 2013 r.
Zwykła mówić: "Nie wiem, czy sztuka fotografii mnie coś zawdzięcza, ale ja fotografii bardzo wiele".
Janina Trojan, słynna gorzowska fotograf zmarła w wieku 96 lat. Urodziła się w Swojatyczach w 1918 r. W 1945 r. zamieszkała w Gorzowie. Była współzałożycielką gorzowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Fotograficznego (1954 r.) przekształconego potem w 1962 r. w Gorzowskie Towarzystwo Fotograficzne. Przez wiele lat pełniła różne funkcje w Zarządzie GTF: gospodarza, członka zarządu, sekretarza, wiceprezesa.
Uczestniczyła we wszystkich wystawach dorocznych Towarzystwa, zdobywając nagrody i wyróżnienia. Jest również autorką szeregu wystaw indywidualnych: "Dziecko" (1960), "Drzewa" (1972), "Portret" (1974), "Nasze dzieci" (1979), "Teatr" (1982), "Kwiaty" (1983), "Wystawa retrospektywna" (1987), "Gorzów 1989-1990" (1994), "Portrety kobiet" (1995), "Drzewa" (1998) , "Portrety" (2004), wystawa z okazji 50-lecia pracy artystycznej.
Za działalność fotograficzną i społeczną otrzymała odznaczenia: Zasłużonego działacza kultury, Za zasługi dla województwa gorzowskiego, Medal 150-lecia fotografii, Złotą odznakę PFSF, w 1994 roku otrzymała Nagrodę Artystyczną Wojewody Gorzowskiego im. Waldemara Kućko. To właśnie wystawa Janiny Trojan "Las" zainaugurowała 24 września 1972 roku działalność galerii fotografii Gorzowskiego Towarzystwa Fotograficznego przy ul. Chrobrego 4.
Harcmistrz, gawędziarz, legenda zielonogórskiej samochodówki. O Jerzym Zgodzińskim harcerze mówili Zorro.
- Zjawia się nagle, o wszystkim wie - wspominali swojego nauczyciela i twórcę Korczakowa i Szczepu Harcerskiego Korczakowcy.
20. Drużyna Harcerska, która za patrona wybrała żydowskiego lekarza i pisarza Janusza Korczaka, powstała w zielonogórskiej Zasadniczej Szkole Zawodowej w 1961 r. W tym też roku Zgodziński skończył polonistykę na UAM w Poznaniu. Wpadł do Zielonej Góry przez przypadek. - Na rok. Nie dłużej. Interesowałem się teatrem. Marzyłem o reżyserii, a wtedy w miejscowym teatrze dyrektorem był Marek Okopiński, też poznaniak. Po kilku miesiącach zapomniałem o teatrze. Odtąd liczyła się już tylko szkoła - zapewniał przyjaciół. Został na długie lata, a drużyna rozrosła się do Szczepu Drużyn Harcerskich im. Korczaka.
Nad jeziorem pod Ośnem Lubuskim postawili bazę zwaną Korczakowem. Harcerze Zgodzińskiego stali się sławni w całym kraju i za granicą. Wielokrotnie byli laureatami konkursów muzycznych, fotograficznych, filmowych, literackich czy teatralnych. On sam u schyłku swojego życia został Honorowym Obywatelem Zielonej Góry. W 2010 r. otrzymał tytuł Kawalera Orderu Uśmiechu. Za Korczakiem powtarzał, trudno poprawić człowieka, jeśli on sam tego nie chce.
Zdzisław Czubakowski pochodził z Baranowicz. Wraz z rodziną przeszedł przez zesłanie na wołogodzką tajgę i południowy Kazachstan. W maju 1945 r. repatriowali się do Krosna Odrzańskiego.
Od kwietnia 1946 r. mieszkał w Gorzowie. Studiował na WSR w Poznaniu. Sybirak i pionier miasta, były dyrektor Centrali Nasiennej i były kierownik Zieleni Miejskiej. W ruch kresowy zaangażował się w końcu lat 80., inicjował powstanie Związku Sybiraków, współorganizował Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, a potem był prezesem lubuskiego oddziału "Wspólnoty Polskiej".
To dzięki jego zaangażowaniu stowarzyszenie od wielu lat aktywnie współpracuje z polonią litewską, wspiera polskie szkoły na Białorusi i na Ukrainie, wspiera materialnie Kresowian. Przez wiele Zdzisław Czubakowski organizował przez wiele lat kolonie i obozy harcerskie dla młodzieży pozbawionej przez wzgląd na trudną sytuację materialną, możliwości żywego kontaktu z rówieśnikami oraz krajem swoich przodków.
Był honorowym obywatelem Świebodzina i wieloletnim proboszczem tamtejszej parafii pw. Matki Bożej Królowej Polski. Jednak Polacy poznali go jako człowieka, który postawił gigantyczny 36-metrowy pomnik Chrystusa Króla, większego niż w Rio de Janeiro.
Parafianie najchętniej wspominali ks. Sylwestra, gdy spacerował wokół pomnika Chrystusa albo siedział w kawiarence pod figurą. Lubił liczyć kolejne autokary, podjeżdżające samochody. Gdy wieczorem wracał z budowy, brał podręcznik do języka niemieckiego lub angielskiego i uczył się na pamięć słówek.
- Wielu ludzi zastanawiało się, skąd ksiądz ma tyle pieniędzy na pomnik. Czy to pieniądze z Ameryki, Niemiec lub innych bogatych źródeł? - pytali. Tymczasem to był wysiłek miejscowej społeczności. Każdy wspomagał, jak mógł: jedni pieniędzmi, czasem milionami, czasem złotówkami, inni wiedzą i radą, jeszcze inni ciężką pracą. Sam ks. Sylwester nie cenił rzeczy materialnych, nie dorobił się majątku. Pamiętamy, jak jeździł jednym samochodem, starym mercedesem sprowadzonym z zachodnich Niemiec. Wreszcie podłoga od strony pasażera przerdzewiała i wypadła. A przecież ks. Zawadzki, budując wspaniałą budowlę, zbudował też coś w nas. To trzeba pamiętać - wspominał prof. Tomasz Kotwicki.
Ks. Zawadzki pochodził z Mazowsza. Wyższe Seminarium Duchowne w Gorzowie ukończył w 1958 r. Przez lata był wikariuszem w wielu parafiach na zachodzie Polski: w Chojnie, Bobrowicach, Zbąszynku, Szczecinie, Radnicy pod Krosnem Odrzańskim.
Po śmierci serce księdza spoczęło u stóp pomnika Chrystusa.
Porucznik w stanie spoczynku Jerzy Fularski, jeden z ostatnich jeńców Oflagu II C Woldenberg w dzisiejszym Dobiegniewie odszedł na Wieczną Wartę 26 listopada ub. roku.
Pochodził z Sandomierza. W 1938 roku ukończył szkołę podchorążych piechoty i rozpoczął służbę w 86. Pułku Piechoty, w którym przeszedł kampanię wrześniową. Po rozbiciu jednostki trafił do niewoli i został osadzony najpierw w Oflagu XVIII Lienz an der Drau, później w Oflagu II C Woldenberg.
Wieczorem 28 czerwca 1940 r. razem z kapitanem artylerii konnej Janem Mickunasem uciekł z niewoli, prześlizgując się pod ogrodzeniem. Była to pierwsza ucieczka z tego obozu, jedna z niewielu udanych, komentowana wśród jeńców jako "pierwsze zwycięstwo od czasów upadku Francji". Obaj oficerowie zostali za nią odznaczeni krzyżem Virtuti Militari. Obaj uciekinierzy wstąpili do ZWZ-AK.
Fularski aresztowany przez gestapo w czasie pracy w magazynie broni uciekł z transportu i ukrywał się. W październiku 1941 roku dowódca Armii Krajowej generał Stefan Rowecki "Grot" wysłał go jako kuriera na Bliski Wschód. Ujęty na granicy z Turcją został przekazany Niemcom i trafił z powrotem do Woldenbergu (Dobiegniewa), w którym doczekał wyzwolenia.
Po wojnie wrócił do rodzinnego Sandomierza. Oddawał się dwóm pasjom: pszczelarstwu i obcowaniu z przyrodą. Najczęściej wędrował po Tatrach i rozlewiskach Biebrzy, a w ostatnich latach po Parku Narodowym "Ujście Warty". W 2009 roku jego wspomnienia, spisane i zredagowane przez Władysława Wróblewskiego, ukazały się w książce "Według gwiazd na wschód. Moja ucieczka z oflagu i inne wojenne przeżycia".
Ks. prałat Tadeusz Dobrucki był proboszczem parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Żarach. Miał 67 lat. Przez 41 lat służył jako kapłan.
Urodził się 24 kwietnia 1947 r. w Milsku (powiat zielonogórski). Święcenia kapłańskie otrzymał 17 czerwca 1973 r. w Trzciance z rąk bp. Wilhelma Pluty. Pracował jako wikariusz w parafiach pw. Trójcy Świętej w Gorzowie, pw. św. Mikołaja w Głogowie i pw. Wniebowzięcia NMP w Przemkowie. Jako proboszcz posługiwał najpierw w parafii pw. MB Królowej Polski w Lesznie Górnym, a następnie - od 1996 r. - w parafii pw. Wniebowzięcia NMP w Żarach.
Przez ponad 20 lat był diecezjalnym duszpasterzem rolników, angażował się w pracę różnych gremiów diecezjalnych: Kolegium Konsultorów, Rady Kapłańskiej, Komisji ds. Stałej Formacji Kapłanów. Od 2008 r. pełnił funkcje przewodniczącego Rady ds. Wzajemnej Pomocy Kapłańskiej.
Za gorliwość w pracy duszpasterskiej w 1995 r. został wyróżniony godnością kanonika honorowego Zielonogórskiej Kapituły Kolegiackiej. W 2006 r. został włączony do grona jej kanoników gremialnych. W 2008 r. papież Benedykt XVI nadał mu tytuł Kapelana Jego Świątobliwości.
Ks. prałat Tadeusz Dobrucki spoczął w Żarach.
Był jednym z najwybitniejszych polskich artystów współczesnych. Pracował jako rzeźbiarz, malarz, grafik, autor instalacji, scenograf, teoretyk sztuki i pedagog. Był profesorem w Instytucie Sztuk Wizualnych na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego (1992-2006) i Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu.
Współtworzył Bibliotekę Sztuki, był współorganizatorem idei ARTOTEKI Biblioteki Uniwersyteckiej oraz członkiem Rady Programowej.
Jan Berdyszak urodził się w 1934 r. w Zaworach koło Książa Wielkopolskiego. Studiował w PWSSP w Poznaniu (1952-1958). Debiutował pokazem grafiki indywidualnej w Klubie Od Nowa (1960). Współpracował z Teatrem Marcinek i Teatrem 5 w Poznaniu (1961-1981). Od lat 80. związany był z Galerią l'ollave oraz Centre Internationale Estampe et Live URDLA w Lyonie.
Pracował cyklami. Zajmował się zjawiskami różnomedialnymi i sztuką efemeryczną. Przez ostatnie kilka miesięcy jego prace można było oglądać na wystawie "Horyzonty grafiki" w Muzeum Narodowym w Poznaniu.
Zmarł w Poznaniu 18 września 2014 r. Do końca życia był aktywny zawodowo.
Robert Piotrowski był adiunktem w Zakładzie Logiki i Metodologii Nauk Instytutu Filozofii UZ. Studiował fizykę i filozofię w Warszawie oraz antropologię kulturową w Amsterdamie. Doktoryzował się na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach na podstawie dysertacji o Tomaszu Hobbesie, a habilitował na podstawie monografii demona Maxwella.
Ogłosił ponad 70 artykułów naukowych i cztery książki: "Od materii Świata do materii Państwa. Z filozofii Tomasza Hobbesa", "Problem filozoficzny ładu społecznego a porównawcza nauka o cywilizacjach", "Elementy logiki. Podręcznik dla szkół akademickich" i "Demon Maxwella. Dzieje i filozofia pewnego eksperymentu". Zajmował się cybernetyką filozoficzną. Do jego zainteresowań należały też: problematyka sporu ewolucjonizm-kreacjonizm, filozofia społeczna, historia filozofii polskiej. Był również tłumaczem i redaktorem naukowym.
Zmarł 2 kwietnia 2014 r. Pogrzeb odbył się 9 kwietnia w Warszawie.
Wszystkie komentarze