Otwieram lodówkę, już jest. Siada, a ogon zajmuje pół kuchni. Jesienią na grzybach robi dziesiątki kilometrów. Biega od pani do pana, bo nie chce się zawieruszyć. Wścieka się, gdy tańczymy, bo przestaje być w centrum uwagi. Jest jedynym psem, który potrafi bekać (zwłaszcza po wypiciu kuracjusza beskidzkiego). Ślini się, jak każdy dogowaty, ale nie na widok jedzenia, a smyczy. Pan Ślina jest z nami półtora roku.
Był maj 2012 r. Trzynasty, niby pechowy. Grzało słońce, zwykła leniwa niedziela. Do schroniska pojechałam od niechcenia. Właściwie, by się "dobić". Poryczeć.
Dwa miesiące wcześniej odszedł od nas przyjaciel Zielony - czarny mieszaniec w typie labradora. Chorował na raka kości. Lekarze przedłużyli mu życie o dwa lata. Najpierw amputacja tylnej łapy, potem szpikowanie lekami. Był wesoły do ostatnich dni. Bez łapy radził sobie świetnie. Męczyły tylko pytania ludzi, bo widok psa na trzech nogach to w Polsce rzadkość. Zielony żyłby długo i bez łapy, ale rak zaatakował płuca. Coraz częściej zaglądaliśmy do lecznicy, aż w końcu przyszło nieuniknione. Czas się pożegnać - powiedziała lekarka. Zielony zasnął na moich kolanach.
Wtedy postanowiłam nie mieć więcej psów. Nie przyzwyczajać się, nie ryczeć do poduszki. W głębi przeżywałam słowa lekarki, która przytulając mnie powiedziała "Psy są po to, żeby nas kochały. Niech pani nie czeka, przygarnie nowego". Brzmiało jak zdrada.
Wtedy w maju w jednym z kojców stał on. Pan Ślina.
Bawił się miśkiem i skakał jak kangur. Wypatrywał człowieka, choć ten go skrzywdził. Gdy trafił do schroniska był zagłodzony. Na sierści miał ślady od przypalania papierosem. Ktoś go bił. Bo widząc krępych mężczyzn, kulił się i posikiwał. Poprzedni właściciel zamykał go na kilka dni w pustym domu, a sam pił. Bogart - był wtedy szczeniakiem - wył i wkurzał sąsiadów. W końcu wylądował na ulicy.
Gdy robiłam piątą rundę wokół klatek, wracając znów do dogowatego, Joanna Łozicka, wolontariuszka, wcisnęła mi do ręki smycz: "Niech pani z nim wyjdzie na spacer!". Poszliśmy. Potem on wrócił do klatki, ja do domu. Nocy nie przespałam, w południe urwałam się z pracy...
Pół godziny wpychałam go auta, bo za nic nie chciał wleźć. Dziś jest obrażony, gdy odjeżdżam sama.
Pan Ślina uwielbia rozpruwać pluszowe świnki i kaczki, uwielbia pożerać pompony od czapek. Nie wiem jak, ale rozróżnia, kiedy wychodzę do redakcji, a kiedy do znajomych. Wtedy buntuje się by go zabrać. Drze się. Uwielbia bawić się z dziećmi. Zimą, jak koń, ciągnie sanki małej Ali, latem grają w piłkę. Uwielbia brykać po wodzie i świetnie pływa łódką. Lgnie do innych psów. Jest psem z zerową agresją. Małą suczkę przyjaciółki, trzydzieści razy mniejszą, nauczył jak przeciągać linę. Bo mimo swojej siły, wszystko robi delikatnie. Bogart to psi arystokrata. Porusza się z gracją, nigdy niczego nie strącił ogonem, choć wśród dogowatych to dość częste. Raz tylko runął z choinką znajomych, gdy zaplątał się w kabel od lampek. Nic nie powiedzieli, choć wybił połowę bombek. Bo jak się gniewać na psa, który natychmiast podaje ci łapę?
Myślałam, że to jemu będzie potrzebna terapia. A stało się inaczej. To on leczy wszystkie nasze złe humory.
I każdemu kto nie psa, powiem jedno: psy Bóg stworzył żeby nas kochały. Nie odbierajcie sobie miłości. Adoptujcie!
Jeśli marzycie o dogowatym polecam stronę Ratujemydogi.org.
PS Potwierdzam słowa porucznika Borewicza, właściciele psów dzielą się na tych, którzy śpią w łóżku z psami i na tych, którzy się do tego nie przyznają.
fot. archiwum rodzinne
Wszystkie komentarze