Akt oskarżenia, który wysłali do sądu zielonogórscy prokuratorzy liczył 45 stron. W nim drobiazgowy opis trzech okrutnych morderstw na plebaniach w Ciosańcu i Serbach na granicy województw lubuskiego i dolnośląskiego. Do tego zeznania świadków, opinie psychiatrów. Marcin M. został oskarżony o potrójne zabójstwo z motywów, według prokuratury, zasługujących na szczególne potępienie - nienawiści do kapłanów rzymskokatolickich i zemsty.
M. był karany za kradzieże i rozboje. Miał wtedy 19 lat. Wyszedł w grudniu 2006 r. za dobre sprawowanie. Latem 2007 r. wyjechał do Niemiec. Pracował w Karstadt u Niemca polskiego pochodzenia. Ale kiedy pokłócił się z pracodawcą - twierdził, że Niemiec go oszukuje - zjechał znów do Polski. Zatrzymał się u brata matki w Lipinkach k. Sławy. W styczniu br. zaczął zabijać. Twierdzi, że tak kazał mu "głos". W śledztwie przyznał, że mordując księdza, miał przed sobą obraz innego, z woj. zachodniopomorskiego, który miał go molestować, gdy był ministrantem. Tamtejsza prokuratura umorzyła śledztwo.
Krystyna Wojciech, gosposia księdza w Ciosańcu, miała 58 lat. Była bardzo ostrożna, dość nieufna, nie wpuszczała nieznajomych na plebanię. Drzwi otworzyła punktualnie o 17.30. Miała rozpalić w piecu, bo ksiądz kolędował. Kiedy weszła do przedpokoju, Marcin M. uderzył ją obuchem siekiery. Jak potem zeznał - nie dostrzegł twarzy kobiety, był pewien, że bije księdza. Kobietę zaciągnął do łazienki, zabrał jej klucze, by splądrować pokoje. Kiedy usłyszał jęk gosposi, wrócił, by ją dobić.
M. kościół w Ciosańcu zobaczył tydzień wcześniej. Wybrał się z kuzynką z sąsiedniej wsi, by ustalić termin chrzcin jej dziecka. 11 stycznia 2008r. Marcin M. wsiadł do autobusu PKS do Sławy. Stamtąd przeszedł piechotą do Ciosańca. Wszedł na plebanię przez okno w dachu. Mimo niskiego wzrostu (1,65 m), bez trudu wspiął się na szczyt.
Rano powiedział wujostwu, że znalazł pracę na platformie wiertniczej w Danii. Wsiadł w autobus do Głogowa, wierząc, że tam sprzeda łupy. Ale żaden z komisów nie był zainteresowany. Marcin M. doszedł do Serbów, kilka kilometrów od Głogowa. Kiedy zobaczył kościół - jak opowiada - znów w głowie usłyszał "głos". Przy kościele stał volkswagen, a takim samym - tłumaczył Marcin M. - miał jeździć ksiądz prześladowca z jego młodości.
Wszedł na garaż i czekał na proboszcza. Ksiądz próbował uciekać, ale cios w głowę był śmiertelny. Potem napastnik uderzał go kilkanaście razy. Ciało przeciągnął pod płot, zakrył folią i drewnianą paletą. Wszedł na plebanię, w przedpokoju znalazł młotek. To nim zabił Helenę Rogalę, gosposię proboszcza. Zabrał kilkanaście kopert z pieniędzmi. Razem ponad 60 tys. zł (także w dolarach).
10-letnim volkswagenem polo podjechał do rodziny w Lipinkach. Pod drzwiami zostawił kopertę z 2,6 tys. zł. Telefonicznie tłumaczył, że kolega oddał mu zaległy dług. Prosił rodzinę, by uregulowała jego rachunek za telefon. Kiedy w radiu usłyszał, że policja poszukuje skradzionego auta, spalił je razem z łupami. Zostawił sobie jedynie latarkę księdza i książkę do nauki języka angielskiego. Kupił nowe ubranie, walizkę i komórkę. Wsiadł w pociąg do Stargardu Szczecińskiego. Tam zafundował sobie nowe okulary, CB-radio, a z ogłoszenia kupił opla tigrę za ok. 10 tys. zł. Ubrania z napadów wyrzucił na śmietnik.
Fot. Agnieszka Wocal / AG
Potem wyruszył do Niemiec, by zemścić się na byłym pracodawcy. Nie zastał nikogo w domu. W tym czasie lubuscy policjanci mieli już jego portret pamięciowy. Niemieccy policjanci zatrzymali go 25 stycznia, 100 km od Berlina.
Marcin M. twierdzi, że zabijał z zemsty, a kradł tylko dlatego, by zmylić trop. Dowodem ma być to, że z plebani w Serbach nie zabrał wszystkich pieniędzy (zostawił ok. 30 tys. zł). Prawdziwym motywem - mówi Marcin M. - była zemsta na ks. Edwardzie S. Szukał go bez skutku, kiedy wyszedł z więzienia. Zimą zaczął słyszeć w głowie uporczywy "głos", który kazał mu "wyrównać krzywdy". Zeznał, że "głos" zarzucał mu, że "wszystko zniszczył, bo nie zemścił się na Edwardzie S.".
Psychiatrzy uznali, że był w pełni poczytalny. - Słyszane głosy stanowią celową symulację zaburzeń psychicznych i wyraz świadomie przyjętej obrony prawnej, której celem jest uzyskanie korzyści w toku prowadzonego postępowania - napisano w ekspertyzie. Biegli uznali, że mężczyzna ma skłonności do nadmiernych przeżyć emocjonalnych. Czuł się skrzywdzony i upokorzony.
Sąd skazał go na dożywocie.
Fot. Agnieszka Wocal / AG
Wszystkie komentarze