Urzędniczka oskarża prezydenta
Sprawą zwolnionej urzędniczki zajęły się ogólnopolskie stacje telewizyjne i gazety. Stanisława Fórmanowicz twierdzi, że została niesłusznie zwolniona, wcześniej zdegradowana, a także wystawiono jej świadectwo pracy z fałszywymi danymi.
58-letnia Stanisława Fórmanowicz była sekretarzem Miejskiego Zespołu Orzekania o Niepełnosprawności w Zielonej Górze. Wcześniej także kierowała zespołem. Mimo doświadczenia i dobrych wyników w pracy została zwolniona. Stało się to niemalże dzień po tym, gdy postanowiła zgłosić Państwowej Inspekcji Pracy, że w pracy jest mobbingowana i szykanowana. Kobietę zwolniono jesienią 2013 r. Walczy w sądzie o przywrócenie. - Straciłam pracę, bo nie chciałam orzekać w sprawie niepełnosprawności prezydenta Zielonej Góry - wielokrotnie zaznaczała Fórmanowicz. Kobieta uważa, że mobbing i zwolnienie to pokłosie odmowy polecenia, które nie było zgodne z prawem. Według Fórmanowicz w styczniu 2013 r. odwiedził ją Zygmunt Stabrowski, doradca prezydenta Janusza Kubickiego. Miał określić, jaki stopień niepełnosprawności ma otrzymać prezydent. - Umiarkowany z kartą parkingową, bez stawiennictwa na komisji, a dokument miał być wydany bezterminowo. Miałam o to zadbać - tłumaczyła Fórmanowicz. Wniosek jednak odesłała do Gorzowa. Zespół nie mógł orzekać w sprawie prezydenta, swojego pracodawcy, bo to niezgodne z prawem. - Nie wierzę w to, że Stabrowski robił to bez wiedzy i zgody prezydenta. To był prosty przekaz, nacisk. To była ewidentna sytuacja, w której nakłaniano mnie, urzędnika, do popełnienia przestępstwa - żaliła się Fórmanowicz.
Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry, tłumaczył, że miał prawo odwołać kobietę ze stanowiska. Urzędniczka nie miała bowiem skończonych studiów magisterskich o kierunku prawniczym. Posiadała licencjat na kierunku prawo i administracja oraz magisterkę z politologii. Jego opinię potwierdził Sąd Okręgowy w Zielonej Górze. Fórmanowicz nie zgadza się z wyrokiem, ale jej adwokatka spóźniła się o jeden dzień z przedłożeniem skargi kasacyjnej. Wyrok uprawomocnił się. Kubicki przedstawił także dziennikarzom kontrolę wojewody, która wskazywała, że zespół, w którym urzędniczka była sekretarzem, źle działał. Tyle że kontrola wskazała, że winnym długich kolejek pacjentów oraz niegospodarności nie jest urzędniczka, lecz ówczesny przewodniczący zespołu Krzysztof Makarowicz. To jego nakazano odwołać.
Prezydent Kubicki do najcięższych zarzutów urzędniczki odniósł się na Facebooku (z konferencji prasowej wyszedł, bo puściły mu nerwy): - Nic sobie na lewo nie załatwiałem - uciął. Do dziś nie odpowiedział na pytania dziennikarzy Gazety Wyborczej w tym temacie.
Także bez wyjaśnienia pozostało blisko 40 pytań, które zadał prezydentowi radny Jacek Budziński (PiS). Pytał m.in. o to, kto złożył wniosek, jeśli nie zrobił tego Stabrowski, czy prezydent stawił się na komisji w Świebodzinie [tam gorzowski zespół oddał sprawę do zbadania - red.], kto pisał odwołania w jego imieniu (Fórmanowicz twierdzi, że to jej kazano), dlaczego prezydent nie zareagował, gdy kobieta tuż przed zwolnieniem napisała do niego list, w którym żaliła się na mobbing i alarmowała o nieprawidłowościach w zespole, w końcu dlaczego nie nakazał kobiecie uzupełnić studiów, tylko zdegradowano ją na niższe stanowisko. Budziński pytał także prezydenta o to, z jakich przywilejów korzystał, mając orzeczony II stopień niepełnosprawności w latach 2008-2013. Czy korzystał z dłuższego wymiaru urlopu (o 10 dni więcej w roku niż pozostali pracownicy), krótszego dnia pracy, czy pobierał ekwiwalent za niewykorzystany urlop. Kto zaniósł wniosek prezydenta o ustalenie niepełnosprawności w 2008 r., jak długo czekał na decyzję, czy stawił się wtedy na komisji?
Budziński odpowiedzi się jednak nie doczekał. W imieniu prezydenta Konrad Witrylak, dyrektor departamentu biura audytu w urzędzie obiecał dać odpowiedź, gdy zakończą się sądowo-prokuratorskie sprawy.
Sprawą zwolnionej urzędniczki zajęły się ogólnopolskie stacje telewizyjne i gazety. Stanisława Fórmanowicz twierdzi, że została niesłusznie zwolniona, wcześniej zdegradowana, a także wystawiono jej świadectwo pracy z fałszywymi danymi. 58-letnia Stanisława Fórmanowicz była sekretarzem Miejskiego Zespołu Orzekania o Niepełnosprawności w Zielonej Górze. Wcześniej także kierowała zespołem. Mimo doświadczenia i dobrych wyników w pracy została zwolniona. Stało się to niemalże dzień po tym, gdy postanowiła zgłosić Państwowej Inspekcji Pracy, że w pracy jest mobbingowana i szykanowana.
Kobietę zwolniono jesienią 2013 r. Walczy w sądzie o przywrócenie. - Straciłam pracę, bo nie chciałam orzekać w sprawie niepełnosprawności prezydenta Zielonej Góry - wielokrotnie zaznaczała Fórmanowicz. Kobieta uważa, że mobbing i zwolnienie to pokłosie odmowy polecenia, które nie było zgodne z prawem. Według Fórmanowicz w styczniu 2013 r. odwiedził ją Zygmunt Stabrowski, doradca prezydenta Janusza Kubickiego. Miał określić, jaki stopień niepełnosprawności ma otrzymać prezydent. - Umiarkowany z kartą parkingową, bez stawiennictwa na komisji, a dokument miał być wydany bezterminowo. Miałam o to zadbać - tłumaczyła Fórmanowicz. Wniosek jednak odesłała do Gorzowa. Zespół nie mógł orzekać w sprawie prezydenta, swojego pracodawcy, bo to niezgodne z prawem. - Nie wierzę w to, że Stabrowski robił to bez wiedzy i zgody prezydenta. To był prosty przekaz, nacisk. To była ewidentna sytuacja, w której nakłaniano mnie, urzędnika, do popełnienia przestępstwa - żaliła się Fórmanowicz.
Janusz Kubicki, prezydent Zielonej Góry, tłumaczył, że miał prawo odwołać kobietę ze stanowiska. Urzędniczka nie miała bowiem skończonych studiów magisterskich o kierunku prawniczym. Posiadała licencjat na kierunku prawo i administracja oraz magisterkę z politologii. Jego opinię potwierdził Sąd Okręgowy w Zielonej Górze. Fórmanowicz nie zgadza się z wyrokiem, ale jej adwokatka spóźniła się o jeden dzień z przedłożeniem skargi kasacyjnej. Wyrok uprawomocnił się. Kubicki przedstawił także dziennikarzom kontrolę wojewody, która wskazywała, że zespół, w którym urzędniczka była sekretarzem, źle działał. Tyle że kontrola wskazała, że winnym długich kolejek pacjentów oraz niegospodarności nie jest urzędniczka, lecz ówczesny przewodniczący zespołu Krzysztof Makarowicz. To jego nakazano odwołać.Prezydent Kubicki do najcięższych zarzutów urzędniczki odniósł się na Facebooku (z konferencji prasowej wyszedł, bo puściły mu nerwy): - Nic sobie na lewo nie załatwiałem - uciął.
Do dziś nie odpowiedział na pytania dziennikarzy Gazety Wyborczej w tym temacie.Także bez wyjaśnienia pozostało blisko 40 pytań, które zadał prezydentowi radny Jacek Budziński (PiS). Pytał m.in. o to, kto złożył wniosek, jeśli nie zrobił tego Stabrowski, czy prezydent stawił się na komisji w Świebodzinie [tam gorzowski zespół oddał sprawę do zbadania - red.], kto pisał odwołania w jego imieniu (Fórmanowicz twierdzi, że to jej kazano), dlaczego prezydent nie zareagował, gdy kobieta tuż przed zwolnieniem napisała do niego list, w którym żaliła się na mobbing i alarmowała o nieprawidłowościach w zespole, w końcu dlaczego nie nakazał kobiecie uzupełnić studiów, tylko zdegradowano ją na niższe stanowisko. Budziński pytał także prezydenta o to, z jakich przywilejów korzystał, mając orzeczony II stopień niepełnosprawności w latach 2008-2013.
Czy korzystał z dłuższego wymiaru urlopu (o 10 dni więcej w roku niż pozostali pracownicy), krótszego dnia pracy, czy pobierał ekwiwalent za niewykorzystany urlop. Kto zaniósł wniosek prezydenta o ustalenie niepełnosprawności w 2008 r., jak długo czekał na decyzję, czy stawił się wtedy na komisji? Budziński odpowiedzi się jednak nie doczekał. W imieniu prezydenta Konrad Witrylak, dyrektor departamentu biura audytu w urzędzie obiecał dać odpowiedź, gdy zakończą się sądowo-prokuratorskie sprawy.
Wszystkie komentarze