Zielonogórski instruktor nauki jazdy, dziennikarz. Wyszkolił kilkanaście tysięcy kierowców, w branży był cenionym ekspertem. Zanim został instruktorem nauki jazdy był licencjonowanym rajdowcem. Z
Waldemar Pietraszewski został ciężko ranny w wypadku w sobotę 23 stycznia 2016 r. zmarł miesiąc później w szpitalu w Zielonej Górze. - Waldek był świetnym kierowcą, wiedział jak zachować się w takich sytuacjach. Nie raz wyszedł z nich bez szwanku. Tym razem na reakcję było za późno. To są sekundy, a ty nie możesz nic zrobić, choć jesteś tak świetnym kierowcą. A Waldek był wyjątkowo dobry - opowiada Eugeniusz Kubiś, właściciel szkoły jazdy w Zielonej Górze i przyjaciel Pietraszewskiego.
Pietraszewski w latach 90. założył szkołę nauki jazdy. Jego szkoła przyciągała tłumy zielonogórzan. Choć kursantów traktował czasem szorstko, niemalże wszyscy zdawali państwowy egzamin za pierwszym razem.
Pietraszewski był świetnie zapowiadającym się kierowcą rajdowym. Licencję zdobył w latach 70. Karierę pokrzyżowały pieniądze. - Uwielbiał grzebać w silnikach. Kiedyś rajdowcy nie mieli własnych mechaników, musieli nauczyć naprawiać się sami. Waldkowi tak zostało do samej śmierci - wspomina Kubiś. Razem działali w Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Ośrodków Szkolenia. Pietraszewski przez lata pełnił tam funkcję krajowego wiceprezesa.
Waldemar Pietraszewski był także dziennikarzem. Prowadził audycje w Radiu Index, kręcił programy telewizyjne. "No to... no to jazda" na antenie TV Odra. Do historii przejdzie jego telewizyjny eksperyment, który wykonał na zielonogórskim autodromie. Był rok 2008, Pietraszewski na starcie ustawił mercedesa SL - 500 (pod maską 350 koni mechanicznych) i zdalnie sterowany samochodzik (2,5 KM). Pietraszewski bawił się autami jak Jeremy Clarkson.
Wpadał na dziwne pomysły. Na rondzie PCK, razem z zielonogórskimi kabareciarzami gasił samochodową gaśnicą jubileuszowy tort, w którym tkwiły świece zapłonowe. Gdy kręcili odcinek o wodowaniu jachtu, o mało nie przypłacił tego życiem, wjeżdżając przyczepą do Odry. O wrażenia z jazdy np. ferrari albo bentleyem pytał zwykłych ludzi - piekarza, geodetę, instruktorkę fitness czy kosmetyczkę.
Pietraszewski uczył zielonogórzan jak jeździć na zakładkę - na tzw. "suwak". - Dziś ty, jutro ja, trzeba wpuszczać kierowców - namawiał.
Pietraszewski miał także duże serce dla zwierząt. W domu kanapę dzielił ze swoim niewielkim psem. Zabierał go nawet na partyjkę bilarda do ulubionego klubu. Gdy kiedyś w zimowe południe zobaczył ptaka, który nie może wzbić się w powietrze, ledwie się porusza złapał go i odwiózł do weterynarza. Ptak był wyziębiony i niedożywiony. Pietraszewski bez namysłu poświęcił lekcję z kursantem. - Nie mogłem go zostawić, zamarzłby - tłumaczył.
msw
Wszystkie komentarze