1 stycznia 2015 r. Zielona Góra połączyła się z gminą, a prezydent Kubicki na trwałe wpisał się do historii Zielonej Góry. Raz, że decyzja dla miasta to kluczowa i nieodwracalna (efekty będą ciągnąć się na przyszłe pokolenia), a dwa - prezydent dokonał nie lada sztuki. Wchłonąć okoliczne wsie (w przypadku Zielonej Góry było ich 17) próbowało wielu samorządowców, ale to właśnie Kubicki jest jedynym w Polsce, któremu się to udało. Wiele musiał obiecać, ale ostatecznie dopiął swego.
O fuzję Kubicki zabiegał dwa lata. Potencjalnych korzyści wymieniał wiele, ale argumentem nr 1 były pieniądze. Zasadnicze pytanie brzmiało: Dlaczego nie wziąć 100 mln zł? Właśnie tyle obiecał rząd w ciągu pięciu lat za zgodne połączenie, a to przemawiało do wyobraźni. Urząd Kubickiego poszedł dalej i na billboardy, ulotki, a nawet autobusy MZK trafiło hasło: "Miliard. Tyle możemy zyskać, łącząc miasto z gminą". Na prezydenta spadła fala krytyki, ale się nie przejął. Hasła nie wycofał, mówił, że dzięki fuzji właśnie tyle wyciągnie powiększone miasto z unijnych dotacji. W rzeczywistości, większość kasy Zielona Góra dostałaby i bez połączenia.
Co by jednak nie mówić, kampania była chwytliwa. Kubicki jeździł do sołectw, namawiał. O korzyściach połączenia zaczął rozpisywać się "Łącznik Zielonogórski", prezydencka gazeta założona specjalnie do tego celu. Kubicki szybko się zorientował, że skuteczna może być tylko jedna strategia: Nic nie stracimy, a możemy zyskać - zaczął przekonywać i rzucać mieszkańcom wsi kolejne obietnice. Końcowym efektem był tzw. kontrakt zielonogórski, a w nim deklaracje m.in. o tańszych biletach MZK, kartach Zgranej Rodziny dla mieszkańców gminy, ośmiu latach wygasania rady gminy (już jako rady dzielnicy Nowe Miasto), zachowaniu jednostek OSP, zachowaniu dotychczasowych adresów, dokończeniu kluczowych inwestycji związanych z gospodarką ściekami (a raczej groźbie ich niedokończenia), zrównaniu podatków (w gminie były wyższe), a nawet o tym, że w dawnej gminie nie będą budowane bloki. I ostatnie - Kubicki obiecał, że bonusowe 100 mln zł trafi w całości do gminy. Tak też się stało.
Przełomowym momentem było przeprowadzone w gminie referendum. Mieszkańcy wsi fuzji powiedzieli "tak", choć różnica była minimalna - 54 do 46 proc. Rada gminy próbowała się jeszcze bronić i - mimo wcześniejszych deklaracji - zamiast przyjąć uchwałę zgodną z wolą mieszkańców, wycofała ją z porządku obrad. Czas gonił, więc Kubicki do rządu wysłał sam wynik referendum i pozytywne opinie radnych miasta i powiatu. I to wystarczyło. Rząd uznał, że połączenie jest zgodne. Kubicki triumfował.
Do dziś trwają jednak dyskusje, czy połączenie było miastu naprawdę potrzebne. Opinie są różne, ale większość powie, że tak - bo aglomeracja musi się rozwijać spójnie, bo więcej terenów inwestycyjnych, bo dostaliśmy sporo kasy, a w zasadzie niewiele się zmieniło. - Uniknęliśmy demograficznego tsunami i bardzo złych konsekwencji z tym związanych - twierdzi choćby prof. Czesław Osękowski. Zgodnie z prognozami za kilkanaście lat Zielona Góra mogłaby stracić status stutysięcznego miasta. A takim trudniej o rządową i unijną kasę. 20 tysięcy nowych "dusz" zabezpiecza nas na nieco dłużej.
Ciekawostką pozostaje fakt, że powierzchniowo jesteśmy dziś więksi od Poznania. Z 58 km kw. Zielona Góra rozrosła się do 278 km kw.
Wszystkie komentarze