Nigdy nie byłam "kociarą", bynajmniej! Trzymałam się przekonania: kot, czyli istota nieufna, nie potrzebuje człowieka. Znacznie bliżej mi było do "psiary". Skąd więc trzy koty w naszym domu?
Najpierw był Kazik, nasz "pierwowzięty". Zostałam postawiona przed faktem dokonanym i wręcz "zaciągnięta" do schroniska. Kiedy dojrzałam do decyzji, pojechałam tam już świadomie. Zobaczyłam blisko 30 kotów; wszelkiej maści, wzrostu i wieku. Dostałam oczopląsu. Ostatni kot, którego nam pokazano, wykonał dwa kroki w kierunku drzwi, po czym odwrócił się do nas i zawadiacko miauknął. Zupełnie, jakby chciał powiedzieć: "ja jestem gotowy, a wy?". Byłam więc pewna, że to ten kot. To on nas wybrał. Mądry, wyrozumiały, spokojny. Miałam wrażenie, że nie patrzę w oczy kotu, tylko po prostu człowiekowi.
Widać było jednak, że ciężko znosi rozłąkę. Kiedy wracaliśmy z teatru, był bardzo stęskniony. Cały czas czekał. Pomyśleliśmy, że powinien mieć towarzystwo. Podjęłam decyzję, że kolejny kot będzie taki, którego nikt inny by nie chciał. Czyli kulawy, bez oka albo bardzo stary. Znalazłam fundację "Pomagajmy kotom", która ratuje koty działkowe - z jednej strony dokarmiane, z drugiej trute i mordowane. Zaproponowano mi kotkę po okropnych przejściach, nawet nie chcę o tym opowiadać. Znów to poczułam, że to jest ta kotka. Pojechaliśmy po nią do Poznania. Sonia była bardzo nieufna. Przez pierwsze tygodnie mieszkała pod wanną, później przeniosła się pod łóżko. Kaziu siedział przy nowej domowniczce jak pies, nie odstępował jej na krok. A ja oswajałam ją małymi kroczkami, nie wyciągałam na siłę spod tej wanny. Wiedziałam, że po tylu latach niepewności nie zmuszę jej do niczego. Wychodziła jeść tylko pod naszą nieobecność. Pierwszy raz dała się dotknąć po pół roku. To był wzruszający moment, jaki pozwoliła nam wspólnie przeżyć.
Myśleliśmy, że mamy już dwa koty i na tym koniec. Aż w naszej okolicy zaczął się szwendać kotek. Ewidentnie domowy. Łasił się do wszystkich, miauczał, chciał być głaskany. Kompletnie nie radził sobie na dworze, a za chwilę miała przyjść zima. Nie wchodził przez okno do piwnicy, jak inne koty, tylko siedział cały czas na zewnątrz. Wahaliśmy się, w końcu mieszkaliśmy wtedy na 30 metrach mieszkania teatralnego. Wątpliwości rozwiały się w straszną ulewę. Zobaczyliśmy go jak siedzi w tym swoim okienku do piwnicy. Deszcz na niego siąpił, a on nic. Ernest powiedział mi wtedy: "wiesz, dlaczego on nie chce wejść do środka? Ciągle liczy, że jego pan go znajdzie. Nie może się chować". Łzy leciały mi ciurkiem aż do rana. Następnego dnia oznajmiłam: bierzemy go! I tak trafił do nas Boguś. Gdy tylko wszedł do domu, poczuł się jak panisko. Ogon do góry, dumna postawa. Był u siebie.
Między Sonią i Kazikiem jest miłość, oni są po prostu parą. Między Kazikiem a Bogusiem jest braterska miłość; piorą się i kochają na zmianę. Sonia z Bogusiem? Tolerują się, ale nigdy nie doszło między nimi do ostrej wymiany zdań.
Od całej gromady czujemy wielką wdzięczność, bezinteresowną miłość i ciepło. Wyczuwają doła czy chorobę, kładą się i tulą.
Nie wyobrażam sobie domu bez naszych sierściuchów. Nie wyobrażam sobie, bym miała się ich pozbyć, bo w naszym życiu pojawiła się córeczka. Przeciwnie, cieszę się, że Marianka wychowuje się w towarzystwie zwierząt i poznaje miłość, nie tylko tę ludzką.
Wszystkie komentarze