Po 9 miesiącach laptop objęty tajemnicą dziennikarską wraca do dziennikarza "Gazety Wyborczej" Piotra Bakselerowicza. Co przez ten czas policja i prokuratura robiły z urządzeniem? Czy złamano hasło? Tego nie wiadomo. Prokuratorzy odmawiają wglądu do akt sprawy.
Pół roku temu uzbrojeni policjanci weszli do mieszkania Piotra Bakselerowicza, dziennikarza "Gazety Wyborczej". Zarzucali, że z jego IP wysłano groźby wobec polityka PiS. Śledczy zabrali służbowy laptop, który był objęty tajemnicą dziennikarską. Po pół roku prokuratura sprawę umorzyła, dowodów, że groził, nie było.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka pyta w liście do komendanta stołecznej policji, jak zamierza uwzględnić potrzebę ochrony tajemnicy dziennikarskiej w przypadku Piotra Bakselerowicza, dziennikarza "Gazety Wyborczej", któremu policja przymusowo zabrała laptop. I pyta, czy urządzenie zostało odpowiednio zabezpieczone i przekazane do sądu bez odczytywania informacji w nich zawartych.
"Prokuratorom zabezpieczenie dokumentacji z zielonogórskiego Domu Kombatanta, gdzie bez należytej opieki umierali ludzie, zajęło trzy miesiące, a jak dobrze policzyć - nawet rok. By zabrać służbowy laptop dziennikarzowi, organom ścigania wystarczyło parę godzin. Sprawę załatwił jeden telegram z Warszawy" - pisze Maja Sałwacka, redaktor "Gazety Wyborczej".
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.