Jedzenie mięsa, inaczej niż myśli PiS, nie ma barw politycznych. Najmniej, jak wynika z badań GUS, jedzą mieszkańcy wschodniej Polski. Lubuszanie chętniej sięgają po schabowe, ale i tak dużo mniej niż jeszcze 10 lat temu
Jeżeli po świętach zostało wam jedzenie, którego z rodziną już nie zmieścicie, nie wyrzucajcie go do kosza. Wiele osób marzy o sutym posiłku.
Od paru dni w Zielonej Górze działa nowa, druga w mieście jadłodzielnia. Stanęła na os. Zacisze. To miejsce, w którym można podzielić się żywnością.
Od poniedziałku w aplikacji Too Good To Go zaczęły pojawiać się oferty od zielonogórskich sklepów i lokali. Mieszkańcy mogą kupić nadwyżki żywności w niskich cenach w formie paczek niespodzianek.
- Jadłodzielnia przy ul. Moniuszki stoi kompletnie pusta. Pomyślcie, czy możecie coś wrzucić - pisze do zielonogórzan na Facebooku pani Patrycja.
Załadowali ubraniami i żywnością busa do pełna. Obliczyli, na ile starczy im paliwa, by zawieźć rzeczy i powrócić. Z Verden trafili do Zielonej Góry. Tylko w piątek przywieźli tu 14 ton darów dla potrzebujących. Rocznie takich transportów trafia do polskich miast nawet 20.
Zasiłki na zakup żywności dla najbiedniejszych rodzin trafią nie tylko do tych, którzy mieszczą się w ustawowych progach dochodowych. Zielona Góra przyzna ja także tym osobom i rodzinom, które je przekroczą, ale nie więcej niż o 50 proc.
Ponad 46 tys. najbardziej potrzebujących Lubuszan korzysta z unijnej pomocy żywnościowej. Produkty rozprowadzają w województwie m.in. takie organizacje, jak Stowarzyszenie Pomocy Bliźniemu im. Brata Krystyna, diecezjalna Caritas czy Polski Czerwony Krzyż. Potrzebujący dostają nie tylko żywność, ale też wiedzę, jak racjonalnie otrzymane produkty wykorzystać.
Rolnicy za kilogram żywej świni dostają dziś średnio 4,7-4,8 zł. To według nich zbyt mało, by chów świń się opłacał, zwłaszcza w małych gospodarstwach. Z roku na rok Polska produkuje coraz mniej świń.
Od 1 września przedszkolaki nie dostają na śniadanie słodkich chrupek, obiady są niemal bez soli. Do stołówek szkolnych wjeżdżają kasze, razowe kluski, miód. Kuchenna rewolucja nie wszystkim się podoba.
Ledwie kilka dni przed początkiem roku szkolnego Ministerstwo Zdrowia podpisało listę produktów, jakie mogą być sprzedawane w sklepikach szkolnych. Mają one trzy miesiące na dostosowanie się, a szkoły wciąż wykazu nie dostały. - Głos przedsiębiorców został pominięty - stwierdza Konfederacja Lewiatan.
Upał, susza, grad. Choć mamy apogeum gorąca w samym środku lata i zewsząd słychać głosy o tym, że uprawy na tym cierpią, to nie powinniśmy się obawiać, że żywność zacznie gwałtownie drożeć.
Zamiast słodkich drożdżówek - kanapki z żytniego pieczywa. Uczniowie nie popiją już posiłku gazowaną colą, tylko wodą źródlaną. Z początkiem września szkolne sklepiki muszą zmienić sprzedawany asortyment. Resort zdrowia przygotował już listę dozwolonych produktów.
- Nie wiem, czym się różnią! - ekspedientkę dziwi moje pytanie - ta jest cielęca, ta drobiowa, no a te to berlinki, więc chyba dobre. Swoją chaotyczną wiedzę obrazuje, machając w powietrzu rękami, a że trzyma w nich rzeczone parówki, boję się, że zaraz dostanę jedną z nich. Ale dlaczego te kosztują 9 zł za kilogram, a tamte 20? - Widocznie te za 20 zł są lepsze.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.